niedziela, 27 grudnia 2015

Miałam 8 lat, gdy tata posadził mnie przed telewizorem i włączył "Nową Nadzieję". Pamiętam do dziś, jak przejęta ściskałam poduszkę, gdy Obi- Wan Kenobi wręczał Lukowi miecz świetlny. 

Jak nietrudno się domyślić, to był przełomowy moment. Zakochałam się w świecie science-fiction i fantasy. Latami zaczytywałam się w powieściach Tolkiena, Rowling, a później Lecha, Piekary, Sapkowskiego i Gaimana. Otwarcie przyznaje się do czytania komiksów Marvela i DC, a także do spędzania godzin przed komputerem czytając wytwory fanów i tworząc teorie na kolejne filmy. I oczywiście znajomość różnych serialów w moim przypadku też jest obowiązkowa. 


Jednak od ponad jedenastu lat spotykałam się z politowanymi spojrzeniami i krzywymi uśmiechami. Pamiętam do dziś pogardliwe komentarze kolegów, kiedy poprawiałam źle wymówione nazwy krain Śródziemia lub przekręcone imiona w Eragonie. Wiele razy zraziłam się do ludzi, którzy zaczynali się mnie wypytywać, kiedy wreszcie dorosnę i przestane oglądać takie pierdoły. Albo jeszcze bardziej irytujące pytanie "Oglądasz to wszystko, by imponować chłopakom?". "Nie, lubię s-f."- nigdy nie było wystarczającą odpowiedzią. 

Nagle jednak, jak grom z nieba, spadła wiadomość, że powstanie VII cześć Gwiezdnych Wojen. No i się zaczął Armageddon. Wszędzie ludzie w koszulkach z bohaterami nowej trylogii dyskutujący zawzięcie jak ta część będzie wyglądać, o kim mówić i czy dowiemy się coś o losach "starych" Skywalkerów. 

Nie będę kłamać. Fanów trafił szlag. Jednak nie dlatego, że powstaje ich wymarzona produkcja, a dlatego, że została sprzedana w tak okrutny sposób. Bo nie do nas, osób, które lata czekały i po cichutku liczyły, że może jeszcze stanie się cud. Została oddana w łapy ludzi, paradujących z hasłami, które nie mają dla nich żadnego znaczenia. Które, jeśli w ogóle, obejrzały wcześniejsze części przed samym wyjściem do kina, a które określają się mianem "wielkich fanów".


Nie mamy żalu. Przecież wiemy, że tutaj chodzi tylko o pieniądze. Ale jednak trochę klasy by się przydało. Wyciąganie ponad 70 letnich aktorów na czerwony dywan i robienie przedstawienia i zabawy z ich osób też jest poniżej poziomu. To ludzie z wielkim doświadczeniem zarówno aktorskim, jak i życiowym i to dzięki nim ta nowa część w ogóle może liczyć na tak szeroki odbiór. Bo to ich fanami jesteśmy i nie chcemy być wyśmiewani i pomijani, na rzecz sezonowych widzów.

             


"Przebudzenie Mocy" jest dobrym filmem, który obroniłby się bez tej fałszywej otoczki. Nie potrzeba mu stu szturmowców i Dartha Vadera paradujących przy każdej premierze.

Przy następnej części, zaufajcie prawdziwym fanom. Obiecuję, że opłaci się Wam to. Bo my nie tylko zapłacimy za bilet do kina (dobra, nie oszukujmy się, trzy razy tam pójdziemy), ale jeszcze kupimy DVD i będziemy ten film puszczać swoim dzieciom. 

Krakowianka



1 komentarze:

  1. Oglądanie Star "Warsów" to normalna sprawa w tym wieku, no chyba, że oglądasz jeszcze do tego "teletubisie" i "My litle Ponny"

    OdpowiedzUsuń